To , ze mieszkamy na koncu swiata wiecie. To , ze rzadko ktokolwiek nas odwiedza - pewnie nie wiecie. I pomimo , ze z moich obliczen droga z Norwegi do Polski jest tej samej dlugosci co z Polski do Norwegi to tym mieszkajacym w Polsce wyliczenia wychodza calkiem inne . I tu uwaga do Malgosi , ktora zapewne bedzie czytac ten post - Gosiu , absolutnie , absolutnie nie o Was tu chodzi . Przeliczalam wszystko dokladnie kilka... ba .... kilkadziesiat razy i zawsze wychodzi mi to samo . Bo i cena i kilometry i czas na przejechanie . Oj, tu klamie - bo czas z Polski jest krotszy a i podroz tansza - bo samolotem. A my mamy psa - wiec podroz samolotem nie wchodzi w gre . Samochod....prom....samochod ..... dwa dni w jedna strone . Ale ilez bym tlumaczyla to i tak Ci w Polsce zawsze maja swoje zdanie. Czasami probuje byc ,,dobra ciocia z ameryki '' - chce kupic bilety.....etc - nic nie pomaga . Kilka dobrych lat slysze - slabe moim zdaniem - wymowki . Czy powinnam sie uodpornic i przestac pytac - kiedy przyjedziecie do nas ? Niech mi ktos powie - czy obowiazek odwiedzania rodziny ma ZAWSZE i tylko ZAWSZE ten , co to wyjechal ????? Ech.... trudne to zycie. Ale ktos kiedys madrze powiedzial - nie da sie miec wszystkiego . I chyba dlatego mamy naszych przyjaciol - nie wszystko , ale dla nas bardzo , ale to bardzo wiele .
Fakt , pucowalam dom jak wariatka. Poscieli to myslalam , ze mi zabraknie - bo ,, kupa '' przyjechali hehe . Ale takie odwiedziny to cos, po czym potem dojsc do siebie nie moge bardzo dlugo . Nie , nie od sprzatania - od tej pustki , co to po Nich zostaje , od ciszy co grzmi w uszach az boli . Jedni mowia, zeby przed odwiedzinami nie sprzatac , bo i tak nabalagania . Lepiej ,, po '' . Ale ja do tych nie naleze i latalam ze scierka jak szalona. Kompletowalam reczniki , dolewalam mydla do dozownikow , sprzatalam lazienki . A prysznicowa kabine to nawet na srodek lazienki wysunelam i pod spodem mylam. No chopla dostalam calkowitego . Niczym perfekcyjna pani domu :-) . I zeby tym co to czasami mnie czytaja , a i odwiedzic im sie raz od wielkiego dzwonu zdarza to wyjasnie od razu - na Wasz przyjazd tez tak sie przygotowuje :-) .
Zeby tego bylo malo , to jeszcze zaczelam zastanawiac sie - czym ja ich przyjme, no musi to byc cos norweskiego. Po dlugich rozmowach z moimi norweskimi kolezankami doszlam do wniosku , ze przyszedl czas na zrobienie po raz pierwszy Sylte . To cos w rodzaju polskiego salcesoniku , tylko to ani wygladem ani smakiem go nie przypomina. Na poczatku najwiekszym problemem wydawalo mi sie to - czym ja go docisne. Bo powinno sie uzyc specjalnej praski , a ja takowej nie posiadalam. Po krotkiej wymianie zdan z dziwczynami doszlam do wniosku ze :
1. albo docisne to cos kostka brukowa , ktora to zalega moje podworze . Owine ja w folie aluminiowa i wystaczy
2. albo skocze do salonu po jakies polano - moze sie nada
3. albo dopasuje ,, cos '' odpowiadajacego wielkosci foremki i postawie na wierzchu beczke z ukiszona kapusta
4. albo....albo....sama nie wiem juz co .
Typowe Sylte robione jest z miesa wieprzowego , ribbe - czyli boczku z zeberkami , nozek ..... Ale ile perfekre husmor tyle przepisow . Ja postanowilam swoje zrobic z ribbe i piersi indyka . Zabralam sie do tego na calego . Najpierw kilka razy obejzalam wszystko w necie , przygotowalam wszystko no i oczywiscie musialam cos zdizajnowac . No bo powiedzcie same - czy jest sens gotowac dobre miesko tylko w wodzie z mala iloscia przypraw ??? Dla mnie byloby to jawne marnotrastwo . Tak wiec dodalam wszystkie warzywa jakie dodaje do wywaru na zupe i miesko pyrkotalo sobie dwie i pol godziny ( zupe potem na tym wywarze ugotowalam ze palce lizac ) . Trzeba Wam wiedziec , ze produkujac ta oto wedlinke trzeba miec rece z azbestu . Bo po ugotowaniu kroi sie je na plastry jak jest takie wprost z wody u uklada w foremce tzw. keksowce jedne na drugich . No i przesypuje mieszanka przypraw zmieszanych z zelatyna na sypko . No i po krotce wytlumaczylam co i jak . Ja uzylam mieszanki :
1. galki muszkatalowej
2. majeranku
3. imbiru
4. tartych gozdzikow
5. pieprzu
6. ziela angielskiego
7. 1,5 lyzeczki zelatyny w proszku
I tak do wylozonej foremki folia aluminiowa ukladalam warstwy - najpierw tluszczyk , ale bez skorki i przesypywalam mieszanka . A takze polewalam odrobina wrzacego wywaru , zeby to jakos sie skleilo i utworzylo odrobine galaretki wokol . Calosc zawinelam folia szczelnie , a na wierzchu zaczelam z moimi eksperymentami ,, przyciskowymi '' . Koncem koncow na wierzchu postawilam wielki gar z bigosem , ktory wczesniej ugotowalam - bo i tak miesiwo musi stac 24 godziny w zimnym miejscu . A perspektywa wstawienia foremki z beczka kapusty na wierzchu do lodowki wydawala mi sie raczej malo mozliwa do zrealizowania .
Jako , ze zostalo mi ribbe - czyli fajniusiego boczusia postanowilam upiec kolejny norweski specjal - czyli Gløgg marinert ribbe . A po Polsku boczek marynowany w glogu . A ze glog posiadalam - jak kazdy , kto lubi popijac go w zimne zimowe wieczory , albo na pikniku na dworze - wykonanie owej wedlinki nie przyspozylo mi trudnosci . Przepis latwy, do wykonania dla kazdego . W garnuszku nastawiamy glog , dodajemy do niego lisc laurowy , ziele angielskie i mala cebulke pokrojona w kosteczke , tak samo pokrojona marcheweczke i seler . Gotujemy na malutkim ogniu przez 5 minut . Potem zalewamy ribbe goracym plynem i marynujemy godzine - dwie . Po umarynowaniu wstawiamy do pieca. I to cala filozofia . Wychodzi bosko dobry , lekko slodkawy i piekna skoreczka . Palce lizac .
A ze bylo mi wciaz malo , a piekarnik chodzil - nastawilam w tak zwanym miedzyczasie chlebek . Oczywiscie z przepisu Malgosi . I poszlo tasmowo .
Wedline mialam gotowa, chlebek tez - teraz czas przyszedl na cos slodkiego . Wyjelam wszystkie ksiazki jakie mialam , bo zadanie bylo na tyle trudne , ze Malgosia to mistrz w pieczeniu ciast i cala Reda u niej zamawia swoje wypieki :-) . Szukalam..... szukalam.... wybieralam , zeby w koncu uzmyslowic sobie , ze Verdens Beste czyli Kvæfjordkake bedzie najlepsze na te okazje . Fakt , ze okazalo sie , ze my - czyli cala dziewiecioosobowa ferajna potrafimy wtrachnac cale to ciasto na raz licytujac sie przy tym komu nalezy sie dokladka i powinnam upiec takie ze trzy - to juz inna para kaloszy . Ale jakos tego zdjecia to nie zrobilam - jak to mozliwe ???
A ze noc zdawala sie nigdy nie konczyc - tuz przed pierwsza nie wytrzymalam i zeszlam do spizarni po sylte . Minelo wszakze dopiero osiem godzin ale co mi tam. Jak mialo sie udac to sie udalo . I mialam racje :-)
No i przyjechali . Ale to co zobaczylam jak wjechali na podjazd zmrozilo mnie calkowicie. Stakkars goscie . To , ze sie zmieszcza u nas w aucie bylo mi wiadome od razu , ale to ze bedzie tam siedzialo 8 osob z kierowca plus bagarze - to ani przez minute i tym nie pomyslelismy . Niektorzy przez prawie 300km nie mieli jak sie rozebrac , niektorzy nogi przestawiali na komende - raz...dwa....trzy hop . Niektorzy jedyny widok jaki mieli przed oczami to swoj kask narciarski . Herregud tego nie przewidzielismy . Bylo pojechac z przyczepa . No ale juz po ptokach - jak to ja mowie . Dojechali szczesliwie to najwazniejsze .
Tydzien minal jak z bicza strzelil. Narty - Bogu dzieki za brak wypadkow . Spacery - Bogu dzieki za wspaniala pogode i mnostwo sniegu . Wieczorne gry - Rummikub podczas ktorego o maly wlos nie doszlo do czwartej wojny swiatowej ( Kuba Calm Down ..... ) . No i kalambury - po ktorych o maly wlos a bielizne musialabym zmieniac . No bo jak pokazac buszujacego w zbozu ?????? Tomek - jestes miszczu :-) . I tak lecialy minuty za minutami , Tequila Sunrise za Tequila ........ rozmowy przy kominku , wspolne obiady , trzy kolejne upieczone ciasta ( lo Matko powiecie ) , wyglupy dzieciakow na sniegu - ze nie wiadomo kiedy trzeba bylo zegnac gosci .
Jak w poniedzialek rozmawialam z Tomkiem, to powiedzial ze tak dziwnie mu sie pilo ta poranna kawe. Bo ostatnio to - a to dzieciaki szczebiotaly w salonie , a to ktos z doroslych wyspany zszedl na dol wiedziony zapachem kawy . Nawet Brenda nie ma humoru . Dziwnie sie pije te kawe w samotnosci. Nie slychac szurania papuci po podlodze , smiechow na gorze , ciaglego spuszczania wody ( w koncu byla nas dziewiatka, a Tomek palil w kominku jak oszalaly to i wciaz sie pilo hektolitry czegokolwiek hehe )....... nic tylko cisza wibrujaca w uszach .
No ale doszlam do pewnych konkluzji po tej wizycie. Po pierwsze - sofa rozkladania w loftstua - bo nie zdzierze tych materacy, ruszyc sie nie ma gdzie a pokoj wyglada jak sala sypialna w schronisku na Chocholowskiej . A ze ja predka jestem co niemiara , to pomimo ze dopiero kilka dni minelo ja juz pozbylam sie dotychczasowej skorzanej nierozkladanej sofy i olbrzymiej lawy szklanej. Niech sluza teraz komus innemu . A ja mam czas do nastepnej wizyty znalezc cos fajnego do siedzenia i jednoczesnie do spania. Lawe zrobie sama , tzn. zdizajnuje jedna taka , co to zalega mi na dole . Kiedys ja tam kupilam , baaaa nawet sama do mnie przyjechala bo poprzednia wlascicielka miala jej juz serdecznie dosc .Wytre ja papierem sciernym, przemaluje, zawoskuje i bedzie jak znalazl . Po drugie - nigdy wiecej stresu . Wszak , ze wiem, dobrze wiem ze przed ich przyjazdem stresowac sie nie musialam . No bo tak doslownie mowiac - w najtkach po domu przy sobie latac mozemy bez zadnej odrazy ( Kuba tu uklon do Ciebie - zajebisty ufoludkowy oddychajacy stroj miales i wciaz Ci go zazdroszcze ) . Nastepnym razem przez tydzien na przod bede uspakajacze jakies lykac , cobym w kolejny obled nie popadla. No i po trzecie - musze ... musimy cos z Tomkiem zrobic , zeby Ci wlasnie goscie do nas czesciej przylatywali. Bo wszak my u nich jestesmy nagminnie i jak sie domyslam - dosc nas chwilami maja . To ich wizyty zazwyczaj raz w roku to stanowczo za malo . Ale z drugiej strony wchodzenie pod biurko - Gosia wiesz o czym mowie - nie bardzo mi sie usmiecha . Wiec trzeba burze mozgow zrobic co na to poradzic . Wszak najstarsza latorosl skonczy niebawem 16tke, ale same dzieci to nie to samo to cala paczka .
A oto zdjecia, ktore za zgoda malgosi udostepnic moge . Sama bylam albo zbyt zajete albo zbyt leniwa ,zeby foty strzelac w owym czasie. Oto nasz swiat widziany oczami moich gosci . Milego ogladania . Buziaki :-)
Jesli ktos wytrwal do konca - order wytrwalosci sie nalezy . Ja bym chyba juz odpadla . Przepraszam , ze z dnia na dzien nowy post , ale tyle mam w glowie, ze az mi sie wylewa. No i musialam to z siebie wypchnac . Milego wieczoru dla wszystkich . Ja mam w planie kapiel , a raczej lezakowanie w wannie . Nie wiem czy pamietacie - zaczelam zrzucac kilogramy . Brzmi wielkopomnie , slabo mi idzie - ale jak na razie to tylko troche cwicze i dietuje , no i dostalam zakwasow . Wiec trzeba to rozgrzac w goracej kapieli . Moze przy okazji wytopie troche tluszczyku hihihi . Buziole .
Ania